czwartek, 18 grudnia 2008

Izrael - Dża Ludzie


(okładka z reggaenet.pl)
Izrael – Dża Ludzie (Lemon Records)
W listopadzie na półkach polskich sklepów muzycznych pojawiła się płyta zespołu z zagadkowymi liczbami 12 i 13 w nazwie...
Giganci polskiego roots reggae powracają po kilkunastu latach ciszy! Trzeba przyznać, że Izrael jest grupą, która dla mnie (jak i dla wielu fanów tej muzyki) jest jednym z filarów polskiego reggae. Trudno przecenić rolę jaką odegrał w kształtowaniu świadomości słuchaczy i promowaniu tej muzyki w kraju nad Wisłą. Dlatego też byłem niezmiernie zadowolony, gdy na festiwalu w Ostródzie w 2006 roku dowiedziałem się, że zagrają jako jedna z gwiazd trzeciego dnia (trzeba przyznać, że stało się to praktycznie już podczas trwania muzycznego święta, bo zespół wystąpił pod enigmatyczną nazwą Magnetosfera). Tamten koncert będę pamiętać zapewne do końca życia. Woda lała się z nieba strumieniami, na scenie oni – chociaż pod inną nazwą, to i tak wszyscy skandowali: „Izrael, Izrael, Izrael!”. Duch dawnych czasów powrócił, gdy zabrzmiały kultowe pieśni: „Płonie Babilon”, „Wolny Naród” i wiele innych, publiczność (starzy i młodzi, w tym jeden gruby ksiądz) śpiewała razem z Maleo i Brylewskim. A trzeba przyznać, że ówczesna sytuacja polityczna (tzw. IV RP) żywo przypominała mi arogancję władzy z lat 80-tych, co tylko zwiększyło moc przekazu. Początkowo zespół miał reaktywować się tylko na potrzeby tego jednego koncertu, jednak podejrzewam, że reakcja publiki na ich występ zmobilizowała do organizacji kolejnych koncertów. W ten sposób legenda powróciła.
Przejdźmy, po tym krótkim wstępie, który jednak uważam za konieczny, do meritum, czyli do najnowszego wydawnictwa grupy pt. „Dża Ludzie”. Trzeba przyznać, że wzbudziło ono niemałe emocje w środowisku reggaeowym. Wszyscy byli ciekawi jak Izrael sprosta zadaniu po tak długiej przerwie, nasuwały się pytania: „Jaka to będzie płyta? Czy będzie to ten sam Izrael, czy też może całkowicie inny?”. Atmosferę podgrzało dodatkowo wcześniejsze opublikowanie okładki, która okazała się być w starej, dobrej, izraelowej stylistyce.
Ale płyta to nie tylko okładka! Trzeba przyznać, że zawartość muzyczna udowadnia, że członkowie legendarnej grupy są nadal w świetnej formie. Dodatkowym smaczkiem jest to, że ścieżki instrumentalne zostały nagrane w Londynie pod nadzorem samego Mad Profesora. Oczywiście naiwnym byłoby spodziewanie się, że będzie ona taka sama jak „Biada, biada, biada” czy „1991” - uznawane za największe osiągnięcia zespołu. Wszakże w ciągu kilkunastu lat wiele się zmieniło: otoczenie, sprzęt, wreszcie sami muzycy nauczeni doświadczeniami wyniesionymi z projektów, które realizowali w międzyczasie. Mimo wszystko słychać z płyty tą „izraelskość”, do której przywykli fani.
Płyta zaczyna się od kawałka „Brotherhood of man”, który od pierwszych sekund uderza charakterystyczną wibracją, nieco wyjącym saksofonem obsługiwanym przez Kiniora. I od samego początku jest bardzo rootsowo. Czyli tak jak powinno być. Bardzo szybko można zaobserwować, które piosenki zostały skomponowane przez Darka Malejonka, a które przez Roberta Brylewskiego czy Pawła Kelnera. Kompozycje tego pierwszego bardzo przypominają jego nagrania z Maleo Reggae Rockers (co niektórych fanów może drażnić, mi jednak nie przeszkadza, bo buduje to bardzo ciekawy kontrast). Ciekawe jest także, że połowa piosenek jest po polsku, a połowa po angielsku. „Interesy” to kawałek, który w bardzo trafny sposób krytykuje konsumpcyjne podejście i pogoń za pieniądzem. Piosenka „Dża ludzie” klimatem jest bardzo podobna do „Idą ludzie Babilonu” z „Biada, biada, biada”, zresztą skojarzeń z dawnymi dokonaniami jest pełno. Izrael nie połasił się na robienie modnego ostatnio raggamuffin, trzymają się sprawdzonej formy, w myśl zasady, że zwycięskiego planu się nie zmienia. Zresztą na płycie stare spotyka się z młodym. W chórkach zaśpiewało młode pokolenie: Ewa i Sara Brylewskie oraz Kasia Malejonek. W ostatnim numerze na płycie - „Na wszystkie świata strony” - pojawia się także wokalista Larry Okey Ungwu, znany z występów z grupą Galago.
Moim zdaniem płyta jest warta polecenia, zwłaszcza dla osób, które cenią dobre, polskie reggae, starych wyjadaczy, dla których Izrael to podstawa, a także dla takich, którzy mają dość wszechobecnego dancehallu. Ja od czasu kupienia płyty słucham jej na okrągło (z krótkimi przerwami) i jak na razie nie mam dość.
Zbychowiec

(recenzja ta ukaże się również w styczniowym wydaniu NGS B.e.s.t.)

1 komentarz:

Fragilita pisze...

Nie znam sie na pisaniu recenzji,ale ta bardzooo przypadla mi do gustu :D
Dobrze sie czyta , jest spojna i ciekawa, fajnie przyprawiona wspomnieniami :)