poniedziałek, 17 sierpnia 2009

OSTRÓDA REGGAE FESTIWAL 2009


Dobiegł końca dziewiąty Ostróda Reggae Festiwal! Właśnie dzisiaj zmęczony trzydniowym podrygiwaniem do pozytywnych rytmów, dowlokłem się do domu. No i mam o czym opowiadać, bo to największe w Polsce święto muzyki reggae za każdym razem zostawia mnóstwo wspomnień. Do Ostródy dostałem się nie posiadając nawet wystarczających funduszy na zakupienie karnetu, na szczęście dzięki szczodrości współfestiwalowiczów nie sprawiło to większego problemu i na luzie ustawiłem się w okropnie długiej kolejce. Luz trwał aż do momentu, kiedy strażacy wpadli na "genialny" pomysł wjechania przez główną bramę festiwalową, przy której oczywiście były kasy i tłum ludzi czekających na karnety. Ścisk stał się ogromny i marzeniem stało się dostanie do środka z zaopaskowaną ręką. Niestety z uwagi na to, że człowiek w tłumie rzadko zachowuje się racjonalnie zajęło niemal godzinę zanim dostałem się do okienka kasy i zakupiłem trzydniowy karnet na festiwal. Należy przyznać, że kolejka do ostródowych kas jest jednak swoistym katharsis, jeżeli ktoś przeżyje to da radę ze wszystkim.

Z uwagi na to, że nie chcę Ciebie, drogi czytelniku zanudzać dokładnymi relacjami z mojego pobytu (np. "potem poszliśmy na piwo, następnie na koncert i pomyśleliśmy, że czas na piwo"), toteż ograniczę się do krótkiego porównania tej Ostródy z poprzednimi (a byłem tam już po raz czwarty, co daje mi prawo do prowadzenia takich analiz). Podstawową różnicą między tą, a poprzednimi edycjami było pole namiotowe, które tym razem nie znajdowało się nie na koszarach, lecz w pobliżu plaży miejskiej, nad jeziorem Drwęckim. Była to wada, gdyż oznaczało długie marsze, co wykluczało kompletnie krótkie wizyty w celu zostawienia lub wzięcia czegoś z namiotu. Z drugiej strony nowe pole było o niebo lepsze od tego, które było udostępnione w poprzednich latach. Przede wszystkim było o wiele większe, co dało znacznie więcej przestrzeni do rozbijania namiotów i wykluczyło wpychanie się "na chama" między i tak wąsko rozbite namioty, jak miało to miejsce w poprzednich latach. Poza tym z pola roztaczał się widok na jezioro, do plaży było bardzo blisko, bo tylko za płot. To ewidentne atuty tego miejsca.
W miejscu poprzedniego pola znajdowało się za to miasteczko gastronomiczno-sklepowe, gdzie można było zarówno całkiem nieźle zjeść (zarówno dla wegetarian i mięsożernych), chociaż może niekoniecznie tanio, a także zakupić mnóstwo gadżetów związanych mniej lub bardziej z tematyką festiwalu. Ale przejdźmy może do wykonawców, którzy utkwili mi w pamięci.
  1. Ragana - pierwszy zespół na ORF, który miałem niewątpliwą przyjemność zobaczyć, spokojny, pulsujący dub wprowadził mnie w całkiem dobry festiwalowy nastrój
  2. Marika & Ruff Radics - zaczęli całkiem ciekawie, bo od coveru starego hitu My Boy Lollipop, jednak później już mnie tak nie urzekło, wolę Marikę jednak w klubie, na małej przestrzeni, wydaje mi się to jej prawdziwym żywiołem
  3. Vavamuffin - byłem na fragmencie koncertu tylko, świetna jak zwykle energia i kontakt z publicznością, zasłużone drugie miejsce na European Reggae Contest, jednak widząc już ich po raz n-ty nie robią aż takiego wielkiego wrażenia jak za pierwszym.
  4. Hornsman Coyote - wprawdzie nie powalił mnie tym razem tak jak na koncercie we Wrocławiu, ale i tak dawał radę, trzymał poziom i wielokrotnie widziałem go bujającego się pod sceną i w innych miejscach, podobno pogrywał też z innymi soundami, za co mam do niego wielki szacunek, zresztą puzon ma wielki urok
  5. Dubtonic Kru - pokazali kawałek naprawdę dobrego jamajskiego rootsu i dubu, bardzo wysoki poziom wykonania, do tego jeszcze Roots Rock Reggae Boba Marleya na koniec, piękny koncert, na którym warto było być
  6. Tosh Meets Marley - wiele oczekiwałem od tego zespołu, o ile instrumentalnie dawali niewątpliwie radę, to wokal już nie porywał i niezbyt pasował mi do piosenek dwóch gigantów reggae, no i zabrakło mojego ulubionego kawałka Petera Tosha - Stepping Razor
  7. Jah Live - byłem na końcowej części występu tego brazylijskiego zespołu, ale należy przyznać, że wystarczyło to, aby przekonać się do ich muzyki i po chwili krzyczeć z całej siły "Jah Live, Jah Live", aby weszli znowu na scenę
  8. Rebel Control - trudno mi coś powiedzieć ponad to, że po prostu dobrze zagrali, z fajnym vibem, ciekawe było, że bodajże basista występował w kominiarce (zapewne jakiś związek z nazwą ;) )
  9. Overproof Sound System - wspaniała energia, dynamiczne kawałki, aż zacząłem się bać, że przez szaleństwo na ich koncercie zabraknie mi energii na następny zespól, czyli...
  10. Tiken Jah Fakoly - francusko-afrykański skład z wokalem przypominającym Alpha Blondy dał piękny korzenny koncert z niesamowitym klimatem, niestety moja znajomość francuskiego, a może raczej nieznajomość, trochę psuły mi odbiór, bo oprócz słów Africa i égalité prawie nic nie rozumiałem z tekstu. Jednakże to, co mogłem zobaczyć, czyli wspaniale poruszające się chórzystki i wokalistę w długiej szacie, wprawiało mnie w ewidentny zachwyt. Było to świetne zakończenie drugiego festiwalowego dnia.
  11. Roots Revival - tego było mi trzeba w niedzielę! Potężna dawka roots reggae i dubu podana przez ten sound była wręcz nieziemska! Co prawda namiot soundsystemowy był nagrzany przez słońce do granic możliwości, jednak nie przeszkadzało to we wspólnym podrygiwaniu do muzyki warszawskiego składu selektorskiego.
  12. Bob One - wystąpił razem z Moniką z Bakshisha, bardzo fajny i energetyczny koncert, chociaż tu już temperatura zmusiła mnie do ewakuacji i nie byłem na całym występie
  13. Junior Tshaka - o tym wykonawcy wiedziałem tylko tyle, że wygrał European Regggae Contest i jest ze Szwajcarii. Jak się okazało, nagroda ta została przyznana jak najbardziej słusznie, gdyż młody artysta pokazał bardzo ciekawą muzykę z użyciem akustycznych gitar
  14. Rastasize - mam szczerze powiedziawszy mieszane wrażenia. Wprawdzie nie można nic zarzucić muzykom z Jamajki, co najwyżej trochę Dawidowi Portaszowi, że trochę miejscami za bardzo wydziwiał wokalnie, ale jakoś nie porwały mnie ich piosenki, jakbym miał zanucić którąkolwiek to miałbym problem. Możliwe, że było to spowodowane zbyt dużą promocją, rozdmuchaniem, przez co spodziewałem się nie wiadomo czego.
  15. Joint Venture Sound System feat. Brother Culture - krótko napiszę tylko, że pokazali klasę, bardzo mocna selekcja
  16. Rootz Underground - to co się działo na tym koncercie przebiło chyba wszystko co pojawiło się na tym festiwalu. W trakcie koncertu wokalista zespołu powiedział "Security! Open the Gate!", po chwili można było zobaczyć tłum ludzi przeskakujących przez ogrodzenie pod scenę. W pewnym momencie publiczność (w tym ja) wkroczyła na scenę!! Nie sposób zapomnieć tego koncertu
  17. Iration Steppas - !!!!!!!!! Kolejny niesamowity występ! Brytyjski sound dał czadu na maksa, na koniec wkroczyła na scenę Yaz Alexander, publika nie chciała wypuścić brytyjczyków z namiotu wytrwale krzycząc "we want more!"


I to tyle jeśli chodzi o wrażenia z Ostródy! Myślę, że i tak rospisałem się na tyle, że ciężko będzie to wszystko ogarnąć za jednym razem.

Pozdrawiam słonecznie!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Hmm, co do samego festiwalu, to szkoda tylko mi atmosfery, której nie poczułam w tym roku z prostego powodu... ponieważ mnie tam nie było.
W zeszłym roku ORF był udany pomijając fakt, że moje wszystkie rzeczy zniknęły z namiotu i zastałam tak jak stałam.
Koncerty... koncertów mi nie żal.
Pozdrawiam
To pisałam ja SzuSzak, bo nie wiem jak tu normalnie zostawić komentarz