Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wakacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wakacje. Pokaż wszystkie posty

sobota, 27 sierpnia 2011

Rowerem na Litwę i z powrotem



Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych... 
W poprzednią sobotę mój brat dość spontanicznie zaproponował mi wypad rowerowy do Druskienik na Litwie, aby zażyć tam relaksu w miejscowym aquaparku. Niewiele myśląc zgodziłem się. W sumie już od dawna myślałem o tego typie wyprawie. Zaproponowałem ponadto skorzystanie z noclegu u jakiegoś couchsurfera. Wkrótce znaleźliśmy odpowiednią osobę i obserwując prognozy pogody ustaliliśmy termin wyjazdu na wtorek (23.08.).
Dzień 1

Trasa rowerowa 1207846 - powered by Bikemap 
Pierwszego dnia postanowiliśmy dojechać do Podlasek, gdzie mieliśmy nocleg w domu znajomych. Planowana przez nas godzina (10:00) okazała się nieco za wczesna jak na nasze możliwości organizacyjne, wyjechaliśmy koło 11:00 obierając kierunek na Augustów. Jako, że mój brat zalicza gminy, toteż za Sędkami skręciliśmy w prawo na Pisanicę, by przejechać tam przez gminę Bargłów. Następnie wskoczyliśmy na drogę krajową nr 61 i ruszyliśmy do Augustowa już w nieco większym ruchu drogowym, ale też po całkiem przyzwoitej nawierzchni. W naszym pierwszym mieście przystankowym znaleźliśmy się dość szybko, prawdopodobnie dzięki wiatrowi, który pchał nas do przodu. Tam zakupiliśmy lity, zjedliśmy kanapki i chwilkę odsapnęliśmy.
Przystanek Augustów

Zygmunt August dumnie spogląda ze swojej kolumny

Z Augustowa wyruszyliśmy do Gib, jednak po raz kolejny mój brat zarządził zaliczanie gminy, toteż pojechaliśmy nietypowo, bo przez Nowinkę. Wiązało się to z jechaniem przez pewien czas drogą na Suwałki, dość zakorkowanej w drugą stronę. Okazało się jednak, że pobocze jest na tyle szerokie, że można bezpiecznie i wygodnie (nie licząc hałasu) nim jechać.


W Nowince skręciliśmy w prawo, kierując się w stronę Gib. Zdziwiliśmy się, bo miejscowy powiedział nam, że tą drogą dojedziemy do Aten! Sprawa wkrótce się wyjaśniła.



Niedługo potem znaleźliśmy się w Strefie Nadgranicznej. Ale do granicy było jeszcze daleko...
Trasa, którą pojechaliśmy, chociaż nieco okrężna, okazała się dość ciekawa i malownicza. Jednocześnie nawierzchnia była gładka jak pupcia niemowlęcia, co pozwoliło nam jechać z całkiem przyzwoitą prędkością.
Około 18:00 dotarliśmy w końcu do Gib, gdzie też zatrzymaliśmy się, by zrobić zakupy.
Szyld sklepu w Gibach

Żubr na kółkach!

Z Gib było już niedaleko do Podlasek, chociaż właśnie na tym odcinku zacząłem na serio odczuwać zmęczenie. Nic dziwnego, jeżeli na co dzień rowerem jeździ się co najwyżej po piwo. 100 km to już zupełnie inna bajka. Po przybyciu do miejsca naszego noclegu przedzwoniłem do naszej couchsurferki i umówiłem się na odebranie nas. I w zasadzie na tyle mi sił zostało, niebawem padłem jak kłoda i zasnąłem wyjątkowo wcześnie, bo gdzieś ok. 21:00.
Mój braciak zaś widział to tak

Dzień 2

Trasa rowerowa 1215441 - powered by Bikemap 
Pobudka ok. godziny 4:00, za oknem jeszcze ciemno, potem powoli zaczęło się robić jaśniej, chociaż wciąż mglisto i przenikliwie zimno. Po w miarę szybkim śniadaniu ruszyliśmy w drogę przedzierając się przez gęste jak mleko mgły.
Poranek w Podlaskach

Zależało nam, byśmy byli w Druskiennikach w miarę wcześnie. Po pierwsze nasza couchsurerka - Eglé - szła do pracy na 10:00, a po drugie aquapark także otwierano o tej godzinie, co przy zakupie karnetu całodziennego jest dosyć istotne.


Wkrótce jechaliśmy już szutrową drogą przez las w stronę granicy, aby przekroczyć ją ok. 6:30.

Niedługo później polna droga przeszła w asfalt. Wokół zaś pojawiały się łąki, lasy, jeziora.
W drodze do Druskiennik mieliśmy okazję zobaczyć również nowo wybudowany całoroczny tor narciarski. Jak się później okazało, jego otwarcie, z udziałem dygnitarzy rządowych i innych ważniaków, miało miejsce następnego dnia. Wyczuwalna była atmosfera przygotowań, trawniki pachniały świeżą zieloną farbą ;).

Piotrek na tle stoku

Razem z otwarciem toru otwarto (chyba) także nowy most przez Niemen. W czasie, gdy my jechaliśmy był on jeszcze wykańczany i niestety musieliśmy jechać do aquaparku okrężną drogą (co widać na mapie). Druskienniki to bardzo ładne uzdrowiskowe miasto, z dużą ilością zieleni, ścieżek rowerowych itp. Do aquaparku dotarliśmy dość łatwo po znakach.
Stojaki rowerowe pod drusgiennickim aquaparkiem

Posiłek przed wejściem na teren aquaparku

Wkrótce później zakupiliśmy karnety całodobowe i weszliśmy na teren obiektu. Niestety w okresie wakacyjnym przez cały tydzień obowiązują ceny weekendowe, toteż byliśmy zapłacić po 77 litów od osoby (1 LT=1,20 PLN, mniej więcej oczywiście). Opłacało się! Aquapark w Druskiennikach jest naprawdę świetnie zaprojektowany, jest w nim mnóstwo atrakcji, takich jak chociażby rwąca rzeka, basen z "morskimi" falami, sauny, liczne zjeżdżalnie (niektóre baaardzo ekstremalne), wodospady, leżaki pod żarówkami podczerwonymi i wiele innych. Do tej pory wydawało mi się, że żaden park wodny nie ma szans konkurować z wrocławskim. Druskiennicki zupełnie zmienił moje zdanie.
Po całym "ciężkim" dniu korzystania z uroków aquaparku wyszliśmy, by spotkać się z Eglé, która wpierw pojechała z nami (również na rowerze) do sklepu (niestety nie mieliśmy na tyle pieniędzy żeby zakupić jakieś litewskie piwko, co było dość bolesne), a potem do swojego domu, gdzie nakarmiła nas pysznym makaronem z warzywami na ostro i obejrzeliśmy mecz koszykarski Litwa-Słowenia. Trzeba przyznać, że basketmania na Litwie ma się dobrze. Tego dnia widzieliśmy od rana mnóstwo samochodów z narodowymi flagami. Początkowo wydawało mi się, że trafiliśmy na jakieś święto.
Po posiłku poszliśmy na górę, gdzie mieliśmy przygotowany nocleg, oczywiście nie obeszło się bez ciekawych rozmów i wymiany kulturowych doświadczeń czy spostrzeżeń. Musieliśmy jednak iść spać (0:30 miejscowego czasu), z uwagi na wczesną (5:00) pobudkę i dystans (150 km) jaki mieliśmy do pokonania następnego dnia.
Spostrzeżenia mojego brata z tego dnia tutaj

Dzień 3

Trasa rowerowa 1215536 - powered by Bikemap 
Trzeci dzień był dniem powrotu do Ełku i najdłuższego dystansu do pokonania. Dzień spędzony w aquaparku z pewnością dodał nam sił do wyruszenia w drogę. Pożegnaliśmy więc Eglé i zaczęliśmy pedałować w stronę granicy.
Druskiennicki poranek
Pożegnalne zdjęcie przed odjazdem
Rzut oka na Niemen

W porannym świetle słonecznym pokonywaliśmy dość sprawnie kilometry litewskiej drogi.
 Litewska krowa



Tuż przed przejściem granicznym natrafiliśmy na trzech starszych Litwinów, którzy również jechali w naszym kierunku. Okazało się, że całkiem nieźle mówią po polsku, pomagając sobie co jakiś czas rosyjskim. Pojechaliśmy z nimi kawałek i w Berżnikach rozstaliśmy się.
W Gibach krótka przerwa na śniadanie i uzupełnienie zapasów i czas ruszać do Augustowa. Równa droga krajowa nie sprawiała większego oporu, ale przed samym Augustowem zacząłem odczuwać już zmęczenie, a zostało jeszcze do pokonania ostatnie 50 km.


Pomocne okazało się zjedzenie posiłku pod tamtejszym Kauflandem. Na jakiś czas. Ostatnie 50 km okazało się koszmarem. Żar lał się z nieba, podjazdy były dość długie, a nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Być może to było bardziej wyczerpanie psychiczne niż fizyczne, dlatego też starałem się jak najlepiej zebrać w sobie i jakoś dotrwać do końca. Udało się. Po zakończonej podróży sięgnąłem po swoje domowe piwko do lodówki. Nigdy nie smakowało aż tak dobrze :)
A trzeci dzień wyjazdu mój brat opisał tak

wtorek, 24 sierpnia 2010

Wyprawa do Bułgarii, cz. 2

Ta notka miała wyglądać z początku zupełnie inaczej. Założenia były takie, że będę porównywał Chorwację i Bułgarię. Idea ta jednak upadła. Teraz już jestem w Polsce i postanowiłem napisać ją od początku, skupiać się jednak będę nie na porównaniu (to dwa bardzo różne kraje, chociaż leżące w tym samym bałkańskim tyglu), lecz na krótkim opisie wrażeń i polecaniu najciekawszych rzeczy, których doświadczyłem. No więc zacznijmy od początku.

Plaża
Plaże w Bułgarii są dość ładne, piaszczyste, utrzymane w porządku, nie ma śmieci walających się po nich, do tego dużo fal, często całkiem sporych. W Złotych Piaskach jest chyba coś dosypywane albo jest tam specyficzny piasek przy brzegu, bo nadaje wodzie taki charakterystyczny kolor. Woda w tym roku była tak ciepła, że w zasadzie nie dawała ochłody. W weekend straszny tłok na plaży, w tygodniu nie aż taki straszny.
 Złote Piaski
 Plaża w Obzor
Zabytki i ciekawe miejsca
Z pewnością wartym obejrzenia jest zabytkowy Neseber, wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Wrażenie robią tamtejsze cerkwie i kamienice budowane w charakterystycznym stylu (murowany parter i drewniane piętro). Niestety klimat tego miejsca zakłócają wszechobecne stragany z pamiątkami i innymi pierdołami (często nijak się mającymi do tego miejsca).
 Wśród starożytnych ruin Neseberu
 Neseberskie koty wypatrują klientów
 Przed cerkwią Chrystusa Pankratora (Wszechwładcy)

Ciekawym miastem jest również Warna - morska stolica Bułgarii. Odwiedziliśmy tam Delfinarium (ciekawy pokaz delfinów), pospacerowaliśmy przez Primorski Park do bardzo ładnego starego centrum miasta. Wrażenie robi katedralna cerkiew Zaśnięcia Bogurodzicy. Smaczny obiad zjedliśmy w restauracji Pоссия (tak, kuchnia rosyjska, bardzo dobre jedzonko). 
 Delfiny w Delfinarium
Rossija
 Cerkiew katedralna Zaśnięcia Bogurodzicy w Warnie

Ludzie i kultura
Z Bułgarami można się dogadać z łatwością. Język podobny w gruncie rzeczy do polskiego, każdy nawija po swojemu i wszyscy się rozumieją. Poza tym można odnieść wrażenie, że miejscowi uważają Polaków za dobrych turystów, często można było trafić na restaurację z polską flagą przy wejściu i polskim menu. Bułgarska muzyka popowa jest, powiedzmy, dosyć charakterystyczna. Nagminne używanie przez wokalistki i wokalistów ozdobników (tak na bliskowschodnią modłę) sprawia, że taki krnąbrny słuchacz jak ja słyszy ciągle to samo i nie widzi między nimi większej różnicy.
Obowiązkowo - Coca-Cola cyrylicą

Jedzenie i picie (czyli wyżerka i trunki)
Zdecydowanie polecam bułgarskie sery. Są wyśmienite! Niczego sobie są również kiełbasy. Nie wiem dlaczego, ale mięso z grilla w restauracjach było często - jak na polskie standardy - niedoprawione. Być może kwestia tradycji kulinarnych.
Dobra jest bułgarska woda mineralna, świetnie gasi pragnienie w upały. Kraj ten słynie także z wyrobu wina, co ciekawe jest tam ono droższe niż w Polsce. Bardzo dobrze smakuje również bułgarska rakija.
Rakija
Jeśli chodzi o miejscowe piwo to dobre wrażenie robiły Szumjensko, Burgasko, Kamenitza, Zagorka, a najlepsze zdecydowanie to Astika. Co ciekawe, we wszystkich krajach, przez które przejeżdżaliśmy, wielką popularnością cieszyły się piwa w plastikach.
Burgasko
 Astika z plastika

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

OSTRÓDA REGGAE FESTIWAL 2009


Dobiegł końca dziewiąty Ostróda Reggae Festiwal! Właśnie dzisiaj zmęczony trzydniowym podrygiwaniem do pozytywnych rytmów, dowlokłem się do domu. No i mam o czym opowiadać, bo to największe w Polsce święto muzyki reggae za każdym razem zostawia mnóstwo wspomnień. Do Ostródy dostałem się nie posiadając nawet wystarczających funduszy na zakupienie karnetu, na szczęście dzięki szczodrości współfestiwalowiczów nie sprawiło to większego problemu i na luzie ustawiłem się w okropnie długiej kolejce. Luz trwał aż do momentu, kiedy strażacy wpadli na "genialny" pomysł wjechania przez główną bramę festiwalową, przy której oczywiście były kasy i tłum ludzi czekających na karnety. Ścisk stał się ogromny i marzeniem stało się dostanie do środka z zaopaskowaną ręką. Niestety z uwagi na to, że człowiek w tłumie rzadko zachowuje się racjonalnie zajęło niemal godzinę zanim dostałem się do okienka kasy i zakupiłem trzydniowy karnet na festiwal. Należy przyznać, że kolejka do ostródowych kas jest jednak swoistym katharsis, jeżeli ktoś przeżyje to da radę ze wszystkim.

Z uwagi na to, że nie chcę Ciebie, drogi czytelniku zanudzać dokładnymi relacjami z mojego pobytu (np. "potem poszliśmy na piwo, następnie na koncert i pomyśleliśmy, że czas na piwo"), toteż ograniczę się do krótkiego porównania tej Ostródy z poprzednimi (a byłem tam już po raz czwarty, co daje mi prawo do prowadzenia takich analiz). Podstawową różnicą między tą, a poprzednimi edycjami było pole namiotowe, które tym razem nie znajdowało się nie na koszarach, lecz w pobliżu plaży miejskiej, nad jeziorem Drwęckim. Była to wada, gdyż oznaczało długie marsze, co wykluczało kompletnie krótkie wizyty w celu zostawienia lub wzięcia czegoś z namiotu. Z drugiej strony nowe pole było o niebo lepsze od tego, które było udostępnione w poprzednich latach. Przede wszystkim było o wiele większe, co dało znacznie więcej przestrzeni do rozbijania namiotów i wykluczyło wpychanie się "na chama" między i tak wąsko rozbite namioty, jak miało to miejsce w poprzednich latach. Poza tym z pola roztaczał się widok na jezioro, do plaży było bardzo blisko, bo tylko za płot. To ewidentne atuty tego miejsca.
W miejscu poprzedniego pola znajdowało się za to miasteczko gastronomiczno-sklepowe, gdzie można było zarówno całkiem nieźle zjeść (zarówno dla wegetarian i mięsożernych), chociaż może niekoniecznie tanio, a także zakupić mnóstwo gadżetów związanych mniej lub bardziej z tematyką festiwalu. Ale przejdźmy może do wykonawców, którzy utkwili mi w pamięci.
  1. Ragana - pierwszy zespół na ORF, który miałem niewątpliwą przyjemność zobaczyć, spokojny, pulsujący dub wprowadził mnie w całkiem dobry festiwalowy nastrój
  2. Marika & Ruff Radics - zaczęli całkiem ciekawie, bo od coveru starego hitu My Boy Lollipop, jednak później już mnie tak nie urzekło, wolę Marikę jednak w klubie, na małej przestrzeni, wydaje mi się to jej prawdziwym żywiołem
  3. Vavamuffin - byłem na fragmencie koncertu tylko, świetna jak zwykle energia i kontakt z publicznością, zasłużone drugie miejsce na European Reggae Contest, jednak widząc już ich po raz n-ty nie robią aż takiego wielkiego wrażenia jak za pierwszym.
  4. Hornsman Coyote - wprawdzie nie powalił mnie tym razem tak jak na koncercie we Wrocławiu, ale i tak dawał radę, trzymał poziom i wielokrotnie widziałem go bujającego się pod sceną i w innych miejscach, podobno pogrywał też z innymi soundami, za co mam do niego wielki szacunek, zresztą puzon ma wielki urok
  5. Dubtonic Kru - pokazali kawałek naprawdę dobrego jamajskiego rootsu i dubu, bardzo wysoki poziom wykonania, do tego jeszcze Roots Rock Reggae Boba Marleya na koniec, piękny koncert, na którym warto było być
  6. Tosh Meets Marley - wiele oczekiwałem od tego zespołu, o ile instrumentalnie dawali niewątpliwie radę, to wokal już nie porywał i niezbyt pasował mi do piosenek dwóch gigantów reggae, no i zabrakło mojego ulubionego kawałka Petera Tosha - Stepping Razor
  7. Jah Live - byłem na końcowej części występu tego brazylijskiego zespołu, ale należy przyznać, że wystarczyło to, aby przekonać się do ich muzyki i po chwili krzyczeć z całej siły "Jah Live, Jah Live", aby weszli znowu na scenę
  8. Rebel Control - trudno mi coś powiedzieć ponad to, że po prostu dobrze zagrali, z fajnym vibem, ciekawe było, że bodajże basista występował w kominiarce (zapewne jakiś związek z nazwą ;) )
  9. Overproof Sound System - wspaniała energia, dynamiczne kawałki, aż zacząłem się bać, że przez szaleństwo na ich koncercie zabraknie mi energii na następny zespól, czyli...
  10. Tiken Jah Fakoly - francusko-afrykański skład z wokalem przypominającym Alpha Blondy dał piękny korzenny koncert z niesamowitym klimatem, niestety moja znajomość francuskiego, a może raczej nieznajomość, trochę psuły mi odbiór, bo oprócz słów Africa i égalité prawie nic nie rozumiałem z tekstu. Jednakże to, co mogłem zobaczyć, czyli wspaniale poruszające się chórzystki i wokalistę w długiej szacie, wprawiało mnie w ewidentny zachwyt. Było to świetne zakończenie drugiego festiwalowego dnia.
  11. Roots Revival - tego było mi trzeba w niedzielę! Potężna dawka roots reggae i dubu podana przez ten sound była wręcz nieziemska! Co prawda namiot soundsystemowy był nagrzany przez słońce do granic możliwości, jednak nie przeszkadzało to we wspólnym podrygiwaniu do muzyki warszawskiego składu selektorskiego.
  12. Bob One - wystąpił razem z Moniką z Bakshisha, bardzo fajny i energetyczny koncert, chociaż tu już temperatura zmusiła mnie do ewakuacji i nie byłem na całym występie
  13. Junior Tshaka - o tym wykonawcy wiedziałem tylko tyle, że wygrał European Regggae Contest i jest ze Szwajcarii. Jak się okazało, nagroda ta została przyznana jak najbardziej słusznie, gdyż młody artysta pokazał bardzo ciekawą muzykę z użyciem akustycznych gitar
  14. Rastasize - mam szczerze powiedziawszy mieszane wrażenia. Wprawdzie nie można nic zarzucić muzykom z Jamajki, co najwyżej trochę Dawidowi Portaszowi, że trochę miejscami za bardzo wydziwiał wokalnie, ale jakoś nie porwały mnie ich piosenki, jakbym miał zanucić którąkolwiek to miałbym problem. Możliwe, że było to spowodowane zbyt dużą promocją, rozdmuchaniem, przez co spodziewałem się nie wiadomo czego.
  15. Joint Venture Sound System feat. Brother Culture - krótko napiszę tylko, że pokazali klasę, bardzo mocna selekcja
  16. Rootz Underground - to co się działo na tym koncercie przebiło chyba wszystko co pojawiło się na tym festiwalu. W trakcie koncertu wokalista zespołu powiedział "Security! Open the Gate!", po chwili można było zobaczyć tłum ludzi przeskakujących przez ogrodzenie pod scenę. W pewnym momencie publiczność (w tym ja) wkroczyła na scenę!! Nie sposób zapomnieć tego koncertu
  17. Iration Steppas - !!!!!!!!! Kolejny niesamowity występ! Brytyjski sound dał czadu na maksa, na koniec wkroczyła na scenę Yaz Alexander, publika nie chciała wypuścić brytyjczyków z namiotu wytrwale krzycząc "we want more!"


I to tyle jeśli chodzi o wrażenia z Ostródy! Myślę, że i tak rospisałem się na tyle, że ciężko będzie to wszystko ogarnąć za jednym razem.

Pozdrawiam słonecznie!