Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych...
W poprzednią sobotę mój brat dość spontanicznie zaproponował mi wypad rowerowy do Druskienik na Litwie, aby zażyć tam relaksu w miejscowym aquaparku. Niewiele myśląc zgodziłem się. W sumie już od dawna myślałem o tego typie wyprawie. Zaproponowałem ponadto skorzystanie z noclegu u jakiegoś couchsurfera. Wkrótce znaleźliśmy odpowiednią osobę i obserwując prognozy pogody ustaliliśmy termin wyjazdu na wtorek (23.08.).
Dzień 1
Pierwszego dnia postanowiliśmy dojechać do Podlasek, gdzie mieliśmy nocleg w domu znajomych. Planowana przez nas godzina (10:00) okazała się nieco za wczesna jak na nasze możliwości organizacyjne, wyjechaliśmy koło 11:00 obierając kierunek na Augustów. Jako, że mój brat zalicza gminy, toteż za Sędkami skręciliśmy w prawo na Pisanicę, by przejechać tam przez gminę Bargłów. Następnie wskoczyliśmy na drogę krajową nr 61 i ruszyliśmy do Augustowa już w nieco większym ruchu drogowym, ale też po całkiem przyzwoitej nawierzchni. W naszym pierwszym mieście przystankowym znaleźliśmy się dość szybko, prawdopodobnie dzięki wiatrowi, który pchał nas do przodu. Tam zakupiliśmy lity, zjedliśmy kanapki i chwilkę odsapnęliśmy.
W Nowince skręciliśmy w prawo, kierując się w stronę Gib. Zdziwiliśmy się, bo miejscowy powiedział nam, że tą drogą dojedziemy do Aten! Sprawa wkrótce się wyjaśniła.
Niedługo potem znaleźliśmy się w Strefie Nadgranicznej. Ale do granicy było jeszcze daleko...
Trasa, którą pojechaliśmy, chociaż nieco okrężna, okazała się dość ciekawa i malownicza. Jednocześnie nawierzchnia była gładka jak pupcia niemowlęcia, co pozwoliło nam jechać z całkiem przyzwoitą prędkością.
Około 18:00 dotarliśmy w końcu do Gib, gdzie też zatrzymaliśmy się, by zrobić zakupy.
Z Gib było już niedaleko do Podlasek, chociaż właśnie na tym odcinku zacząłem na serio odczuwać zmęczenie. Nic dziwnego, jeżeli na co dzień rowerem jeździ się co najwyżej po piwo. 100 km to już zupełnie inna bajka. Po przybyciu do miejsca naszego noclegu przedzwoniłem do naszej couchsurferki i umówiłem się na odebranie nas. I w zasadzie na tyle mi sił zostało, niebawem padłem jak kłoda i zasnąłem wyjątkowo wcześnie, bo gdzieś ok. 21:00.
Mój braciak zaś widział to tak
Dzień 2
Pobudka ok. godziny 4:00, za oknem jeszcze ciemno, potem powoli zaczęło się robić jaśniej, chociaż wciąż mglisto i przenikliwie zimno. Po w miarę szybkim śniadaniu ruszyliśmy w drogę przedzierając się przez gęste jak mleko mgły.
Zależało nam, byśmy byli w Druskiennikach w miarę wcześnie. Po pierwsze nasza couchsurerka - Eglé - szła do pracy na 10:00, a po drugie aquapark także otwierano o tej godzinie, co przy zakupie karnetu całodziennego jest dosyć istotne.
Wkrótce jechaliśmy już szutrową drogą przez las w stronę granicy, aby przekroczyć ją ok. 6:30.
Niedługo później polna droga przeszła w asfalt. Wokół zaś pojawiały się łąki, lasy, jeziora.
W drodze do Druskiennik mieliśmy okazję zobaczyć również nowo wybudowany całoroczny tor narciarski. Jak się później okazało, jego otwarcie, z udziałem dygnitarzy rządowych i innych ważniaków, miało miejsce następnego dnia. Wyczuwalna była atmosfera przygotowań, trawniki pachniały świeżą zieloną farbą ;).
Przystanek Augustów |
Zygmunt August dumnie spogląda ze swojej kolumny |
Z Augustowa wyruszyliśmy do Gib, jednak po raz kolejny mój brat zarządził zaliczanie gminy, toteż pojechaliśmy nietypowo, bo przez Nowinkę. Wiązało się to z jechaniem przez pewien czas drogą na Suwałki, dość zakorkowanej w drugą stronę. Okazało się jednak, że pobocze jest na tyle szerokie, że można bezpiecznie i wygodnie (nie licząc hałasu) nim jechać.
W Nowince skręciliśmy w prawo, kierując się w stronę Gib. Zdziwiliśmy się, bo miejscowy powiedział nam, że tą drogą dojedziemy do Aten! Sprawa wkrótce się wyjaśniła.
Niedługo potem znaleźliśmy się w Strefie Nadgranicznej. Ale do granicy było jeszcze daleko...
Trasa, którą pojechaliśmy, chociaż nieco okrężna, okazała się dość ciekawa i malownicza. Jednocześnie nawierzchnia była gładka jak pupcia niemowlęcia, co pozwoliło nam jechać z całkiem przyzwoitą prędkością.
Około 18:00 dotarliśmy w końcu do Gib, gdzie też zatrzymaliśmy się, by zrobić zakupy.
Szyld sklepu w Gibach
|
Żubr na kółkach!
|
Dzień 2
Pobudka ok. godziny 4:00, za oknem jeszcze ciemno, potem powoli zaczęło się robić jaśniej, chociaż wciąż mglisto i przenikliwie zimno. Po w miarę szybkim śniadaniu ruszyliśmy w drogę przedzierając się przez gęste jak mleko mgły.
Poranek w Podlaskach |
Wkrótce jechaliśmy już szutrową drogą przez las w stronę granicy, aby przekroczyć ją ok. 6:30.
Niedługo później polna droga przeszła w asfalt. Wokół zaś pojawiały się łąki, lasy, jeziora.
W drodze do Druskiennik mieliśmy okazję zobaczyć również nowo wybudowany całoroczny tor narciarski. Jak się później okazało, jego otwarcie, z udziałem dygnitarzy rządowych i innych ważniaków, miało miejsce następnego dnia. Wyczuwalna była atmosfera przygotowań, trawniki pachniały świeżą zieloną farbą ;).
Piotrek na tle stoku |
Razem z otwarciem toru otwarto (chyba) także nowy most przez Niemen. W czasie, gdy my jechaliśmy był on jeszcze wykańczany i niestety musieliśmy jechać do aquaparku okrężną drogą (co widać na mapie). Druskienniki to bardzo ładne uzdrowiskowe miasto, z dużą ilością zieleni, ścieżek rowerowych itp. Do aquaparku dotarliśmy dość łatwo po znakach.
Stojaki rowerowe pod drusgiennickim aquaparkiem |
Posiłek przed wejściem na teren aquaparku |
Wkrótce później zakupiliśmy karnety całodobowe i weszliśmy na teren obiektu. Niestety w okresie wakacyjnym przez cały tydzień obowiązują ceny weekendowe, toteż byliśmy zapłacić po 77 litów od osoby (1 LT=1,20 PLN, mniej więcej oczywiście). Opłacało się! Aquapark w Druskiennikach jest naprawdę świetnie zaprojektowany, jest w nim mnóstwo atrakcji, takich jak chociażby rwąca rzeka, basen z "morskimi" falami, sauny, liczne zjeżdżalnie (niektóre baaardzo ekstremalne), wodospady, leżaki pod żarówkami podczerwonymi i wiele innych. Do tej pory wydawało mi się, że żaden park wodny nie ma szans konkurować z wrocławskim. Druskiennicki zupełnie zmienił moje zdanie.
Po całym "ciężkim" dniu korzystania z uroków aquaparku wyszliśmy, by spotkać się z Eglé, która wpierw pojechała z nami (również na rowerze) do sklepu (niestety nie mieliśmy na tyle pieniędzy żeby zakupić jakieś litewskie piwko, co było dość bolesne), a potem do swojego domu, gdzie nakarmiła nas pysznym makaronem z warzywami na ostro i obejrzeliśmy mecz koszykarski Litwa-Słowenia. Trzeba przyznać, że basketmania na Litwie ma się dobrze. Tego dnia widzieliśmy od rana mnóstwo samochodów z narodowymi flagami. Początkowo wydawało mi się, że trafiliśmy na jakieś święto.
Po posiłku poszliśmy na górę, gdzie mieliśmy przygotowany nocleg, oczywiście nie obeszło się bez ciekawych rozmów i wymiany kulturowych doświadczeń czy spostrzeżeń. Musieliśmy jednak iść spać (0:30 miejscowego czasu), z uwagi na wczesną (5:00) pobudkę i dystans (150 km) jaki mieliśmy do pokonania następnego dnia.
Spostrzeżenia mojego brata z tego dnia tutaj
Dzień 3
Trzeci dzień był dniem powrotu do Ełku i najdłuższego dystansu do pokonania. Dzień spędzony w aquaparku z pewnością dodał nam sił do wyruszenia w drogę. Pożegnaliśmy więc Eglé i zaczęliśmy pedałować w stronę granicy.
Pomocne okazało się zjedzenie posiłku pod tamtejszym Kauflandem. Na jakiś czas. Ostatnie 50 km okazało się koszmarem. Żar lał się z nieba, podjazdy były dość długie, a nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Być może to było bardziej wyczerpanie psychiczne niż fizyczne, dlatego też starałem się jak najlepiej zebrać w sobie i jakoś dotrwać do końca. Udało się. Po zakończonej podróży sięgnąłem po swoje domowe piwko do lodówki. Nigdy nie smakowało aż tak dobrze :)
Druskiennicki poranek |
Pożegnalne zdjęcie przed odjazdem |
Rzut oka na Niemen |
W porannym świetle słonecznym pokonywaliśmy dość sprawnie kilometry litewskiej drogi.
Litewska krowa |
Tuż przed przejściem granicznym natrafiliśmy na trzech starszych Litwinów, którzy również jechali w naszym kierunku. Okazało się, że całkiem nieźle mówią po polsku, pomagając sobie co jakiś czas rosyjskim. Pojechaliśmy z nimi kawałek i w Berżnikach rozstaliśmy się.
W Gibach krótka przerwa na śniadanie i uzupełnienie zapasów i czas ruszać do Augustowa. Równa droga krajowa nie sprawiała większego oporu, ale przed samym Augustowem zacząłem odczuwać już zmęczenie, a zostało jeszcze do pokonania ostatnie 50 km.
Pomocne okazało się zjedzenie posiłku pod tamtejszym Kauflandem. Na jakiś czas. Ostatnie 50 km okazało się koszmarem. Żar lał się z nieba, podjazdy były dość długie, a nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Być może to było bardziej wyczerpanie psychiczne niż fizyczne, dlatego też starałem się jak najlepiej zebrać w sobie i jakoś dotrwać do końca. Udało się. Po zakończonej podróży sięgnąłem po swoje domowe piwko do lodówki. Nigdy nie smakowało aż tak dobrze :)
4 komentarze:
Pozazdrościć wycieczki, fajna relacja :) To teraz z Wrocka do Czech? ;)
do Czech trochę bardziej pod górkę jest;)
Zbyszku, serdecznie dziękuję, że pamiętałeś! Sprawiłeś mi ogromną przyjemność! Przepiękna wycieczka, a Wy jesteście wspaniali! Nie wiem, czy wystarczy mi wykrzykników, aby wyrazić swój zachwyt. Gorąco pozdrawiam Ciebie i Brata!!! Super Chłopaki!!! Justyna.
I think this trip was such a blast based on the pictures here. kudos!
Prześlij komentarz