Gdybym miał kiedyś spisać moje absurdalne, dziwne, czasem kretyńskie przygody, prawdopodobnie wydawca tej opasłej księgi umieściłby ją wśród historii science, albo chociaż political fiction. Po wielu wysiłkach i masie nadszarpniętych nerwów napisałem w końcu pracę licencjacką. Ale co to, praca to nie wszystko!
Żeby złożyć pracę licencjacką i zarazem zamknąć pierwszy etap mojego dążenia do wyższego wykształcenia, trzeba w dziekanacie złożyć także potwierdzenie przelania opłaty (haraczu) za dyplom, 4 zdjęcia dyplomowe, płytę z pracą w formie elektronicznej oraz bardzo ważną rzecz - indeks! A indeks oczywiście powinien być wypełniony wszystkimi wpisami. I tu pojawił się problem. Otóż brakowało mi wpisu z kryzysów finansowych. Co gorsza pierwszy wykładowca pojechał do Stanów Zjednoczonych na stypendium, a druga wykładowczyni poleciała dzisiaj do Frankfurtu. W tym momencie ja przypominam sobie o tej biednej ocenie. Cóż miałem począć? Za radą pani profesor czem prędzej popędziłem na lotnisko, w ostatniej chwili uzyskując wpis (powrót z konferencji był przewidywany na 25 czerwca, więc stanowczo dla mnie za późno). Czy takie doświadczenie czegoś mnie nauczyło? Na pewno, ale pewnie nie na długo, święta zasada odkładania wszystkiego na jutro z pewnością i tak będzie wyznaczać mój byt w przyszłości z lepszym lub gorszym skutkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz