czwartek, 30 lipca 2015

Wspomnienia z 3. Festiwalu Ukulele w Czechach cz. 1


Dawno nie pisałem tutaj, a szkoda :) . Jest jednak w końcu okazja do powrotu do starych dobrych tradycji, bo właśnie wróciłem z czeskiego Festiwalu Ukulele. Zapraszam więc do przeczytania mojej małej relacji z tego wydarzenia.




Pierwszym przystankiem w drodze do Czech były dla mnie Katowice. Pojechałem tam tydzień wcześniej, przy okazji miałem okazję zobaczyć jak jeździ się polskim Pendolino. Na Śląsku odwiedziłem brata, który zrobił mi to zdjęcie. Ekspresem Plus jeździ się bardzo wygodnie, szybko i, jeżeli bilet kupi się odpowiednio wcześnie, dość tanio.


W dalszą drogę, do Pragi, pojechałem również ekspresem, tym razem międzynarodowym, jadąc przez Bohumin, Ostrawę i Ołomuniec.
O, właśnie tym pociągiem pojechałem
A to już w Pradze

Do Pragi przyjechałem dzień wcześniej, ale nie o tym jest ta notka, więc przejdźmy do dnia następnego, czyli piątku 24.07
O 13:00 (prawie) wszyscy ukiści zebrali się na dworcu Smichowskim, aby stamtąd wyruszyć w podróż pociągiem do Karlsztejnu - malowniczej miejscowości pod Pragą, w której znajduje się śliczny, XIV-wieczny zamek. Jak nietrudno się domyślić, to on był naszym celem. 
Zamek Karlsztejn

Po drodze jednak był przystanek przy scenie, na której można było zobaczyć pierwsze występy. Jak to w Czechach bywa, była to od razu okazja do wypicia pierwszego piwka (nie licząc tego wypitego na dworcu), bo obok była oczywiście gospoda.

W drodze

Paul Moore na pośredniej scenie

Ukulelezaza na pośredniej scenie. Obczajcie te dziary!

UkEt z Finlandii na pośredniej scenie

Gdy posililiśmy się piwkowo i muzycznie, wyruszyliśmy w górę do zamku. Wspinaczka trochę trwała, a ja sam miałem sporo bagażu do taszczenia, bo nie miałem gdzie zostawić swojego plecaka i innych tobołów. Ale było warto. Na szczycie czekał nas potężny zamek i scena, na której zaprezentowali się nasi ukulelowi artyści.
Hanoka i Azita (albo na odwrót)


Polscy Ukulelowcy na szczycie

The Lucky Leles (yeeehaaaa)

A to Ben we własnej osobie, czyli główny organizator.
Potem zeszliśmy w dół, był czas na relaks, integrację, wspólne ukulelowanie i piwkowanie. Niestety zdjęć z tego już nie mam, ale za to mam filmik, na którym odkrywam, że czeskie jamniki uwielbiają dźwięk kazoo:


Kolejny dzień, a więc sobota,  przywitał nas najpierw burzą (o 5:00 rano, mam dziwny zwyczaj budzić się wyjątkowo wcześnie po imprezie), a potem było dość pochmurno i duszno. Z rana odbywały się pierwsze warsztaty. Ja miałem swoje dopiero kolejnego dnia, więc poczekałem na znajomych pijąc piwko (tak się składało, że festiwal odbywał się na terenie miejscowego browaru
Występy na dużej scenie rozpoczął duet UkulelebOboys z Meksyku, a właściwie to z Francji, ale nikomu nie mówcie:


Tego dnia pogoda była bardzo różna, bo raz było słońce, a potem znowu ulewa. A że lało fest to macie dowód poniżej:
Później za to był upał, co widać na nagraniu z występu grupy Dead Man's Uke:

Drugi dzień festiwalu, podobnie jak pierwszy, był świetną okazją do słuchania muzyki i wspólnego muzykowania, a zarazem zdobywania nowych doświadczeń oraz poznawania nowych ludzi. Każdy miał możliwość występu podczas tzw. Open Mica, czyli po polsku Otwartego Mikrofonu. Sam z takiej możliwości zresztą skorzystałem. Ciekawe było, że podczas występów co raz wchodzili inni artyści, którzy byli zapraszani prznez tych znajdujących się na scenie. Festiwalowy dzień zwieńczyły występy Ukulollo i Lucky Leles

Polish Ukulele w ulubionym miejscu


chill w chatynce








Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy: