piątek, 3 marca 2017

Pokot, czyli Sarnie Żniwo wg Holland

Człowiek człowiekowi (pół)wilkiem
Mamy już marzec, ale jeszcze ostatniego dnia lutego miałem do wykorzystania zaproszenie do kina (dostajemy takie co miesiąc u mnie w pracy). Żal, żeby się zmarnowało. Niestety, okazało się, że przegapiłem filmy, na które chciałem iść, a kolejne wyczekiwane premiery będą dopiero w marcu. Do wyboru pozostały mi "Ciemniejsza strona Greya", "Ukryte działania", jakaś "komedia" z Karolakiem i nagrodzony w Berlinie film Agnieszki Holland. Postanowiłem zaryzykować i wybrałem ostatnią opcję.


Po zwiastunie i plakatach, które straszyły reklamowały "Pokot" na ulicach polskich miast domyślałem się, że raczej nie jest to film, z którego przekazem mógłbym się zgodzić. Ale przecież nie po to się chodzi do kina, żeby się ideologicznie z czymś zgadzać (no chyba, że się jest fanem "Smoleńska"), a fakt realizowania obrazu w przepięknej Kotlinie Kłodzkiej zapowiadał piękne widoki.

I tu zdecydowanie nie ma rozczarowania. Zdjęcia krajobrazów, natury, zwierząt (w tym makro owadów) są faktycznie świetne i chociażby dla nich warto film zobaczyć. Pod tym względem jest niemal tak ładnie jak w programach przyrodniczych BBC. Muzyka z tym wszystkim całkiem dobrze współgra - na tyle dobrze, że trudno mi coś więcej o niej powiedzieć.

Aktorsko "Pokot" też dobrze stoi. Praktycznie wszystkie postacie (na miarę groteskowego świata przedstawionego) są odgrywane wiarygodnie. Dobrze wypada Tomasz Kot jako drugoplanowy prokurator, Andrzej Grabowski gra po raz kolejny wpływowego małomiasteczkowego chama i tu też dobrze się sprawdza, Jakub Gierszał całkiem dobrze odnajduje się w roli fajtłapowatego informatyka.

I tutaj koniec plusów ewidentnych i zamierzonych. Bowiem, co tu kryć, cała historia jest raczej absurdalnie śmieszna i to ta niezamierzona (zapewne) komiczność ratuje całą historię. Jednocześnie jednak pogrzebany zostaje wątek kryminalny, który teoretycznie jest głównym wątkiem. Oto bowiem, w pewnym momencie, zaczynają ginąć (przedstawieni wcześniej w jak najgorszym świetle) myśliwi, a w okolicy zwłok zawsze w pobliżu pojawiają się... SARNY



Ten motyw od razu nasunął mi skojarzenie z wybitnym dziełem Bartosza Walaszaka pt. "Sarnie żniwo, czyli pokusa statuetkowego szlaku", które ma jednak tę przewagę nad "Pokotem", że nie udaje poważnego filmu poruszającego ważne tematy. Dzieło Agnieszki Holland jednak brnie dalej w tyleż dziwne, co wyjaśniane w pokrętny sposób przyczyny śmierci kolejnych bohaterów. Jednocześnie policja zdaje się nie zwracać większej uwagi na kolejne ofiary, a widz zaczyna powoli wierzyć, że za mordem łowczych faktycznie stoją zwierzęta. Apogeum tego jest scena, w której sroka bierze w dziób kawałek szkła i zanosząc je do kościelnej wieży... wywołuje pożar, w którym ginie ksiądz, oczywiście też myśliwy.

Potem jednak następuje niespodziewany zwrot akcji, który teoretycznie wyjaśnia kto stoi za zabójstwami, ale wyjaśnienie okazuje się jeszcze bardziej absurdalne. Całość miała jak sądzę być głosem w dyskusji o myślistwie i zasadności zabijania zwierząt. Efekt jest jednak raczej komiczny. Ja w każdym razie na filmie bawiłem się przednie i jeśli lubicie taką rozrywkę to polecam bardziej niż 10 polskich komedii z ostatnich lat.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

bardzo fajna recenzja, dzieki. kurde, ja ogladalam pokota w lozku. u mego boku tkwił zas njprawdziwszy mysliwy. smiechom nie bylo konca. fajny chlop jestes!