Jak to zwykle bywa, zaraz po przedwczorajszych wyborach do Europarlamentu, rozległ się niesamowity lament nad frekwencją, która wyniosła 23,83%, co znaczy, że w wyborach wziął udział co piąty uprawniony. W moim mieście frekwencja była jeszcze niższa - 18,39%. Moim zdaniem płacz i oburzenie są tu zupełnie bezzasadne.
Parlament Europejski jest niewiele znaczącą, fasadową instytucją, która ma sprawiać wrażenie, że Unia działa w sposób demokratyczny, podczas gdy o wszystkim decyduje niewybieralna przez szarych obywateli Komisja. Parlament może co najwyżej odrzucić jakiś projekt, co przy zasypywaniu europosłów tonami nowych, zupełnie niepotrzebnych regulacji, jest praktycznie niemożliwe. Niestety, sraczka legislacyjna KE jest największym wrogiem skutecznego działania PE. Stąd też te wybory bardziej sprowadzały się do nobilitowania poszczególnych osób (europoseł to jedna z najlepiej opłacanych funkcji państwowych na kontynencie) lub podkreślenia poparcia dla danej partii, podbijając jej notowania na przyszłe wybory.
Po drugie: Nieobecni nie mają racji - i dobrze
Narzeka się często, że jeśli większość nie poszła to znaczy, że zadecydowała de facto mniejszość. I co z tego?! Najczęściej jest tak, że tylko niewielka część społeczeństwa ma coś do powiedzenia w sprawach politycznych, a jeszcze mniejsza ma pojęcie o mechanizmach rządzących gospodarką i społeczeństwem. Oczywiście tacy ludzie nie są grupą docelową głównych partii po(pu)li(s)tycznych, stąd też wywnioskować można, że niska frekwencja oznacza, że mniej lemingów poszło do urn za ich namową.
A może tak zwiększyć frekwencję ustawą?
Oczywiście zaraz za tym pojawiają się absurdalne i totalniackie pomysły wprowadzenia przymusu wyborczego, tak jak to jest np. w Belgii. Musisz iść na wybory, nawet jak nie chcesz. Bo jak nie, to Kapitan Państwo już cię za ucho wytarga! Największe wrażenie robi tutaj oczywiście Korea Północna, gdzie frekwencja zawsze jest bliska 100%, podobnie zresztą jak poparcie dla jedynego słusznego kandydata.
Oczywiście można wrzucić pustą kartę lub oddać głos nieważny. Ale jaki to ma sens? Tylko taki, że ludzie w komisji będą mieli więcej roboty z liczeniem i odrzucaniem tych kart. Nikogo nie obchodzą potem nieważne głosy.
A wy płakaliście po niskiej frekwencji?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz